Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/281

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

licytacyami, miasta zalali przemysłem i handlem. Młodzież złajdaczała, gałgaństwo i głupota padły na cały naród, jak morowe powietrze... — zaczął szeptać staremu do ucha tak, żeby nikt nie słyszał.
— Co mi ty bajesz! co opowiadasz! Kłamstwa to twoje...
— A w tej Galicyi...
— Przestań!
— Trzeba było ratować. Honor plemienny za jakąbądź cenę musiał się obudzić. Wolałbym, żeby zamiast uprowadzenia Krzysztofa ucięto mi tę rękę, tę nogę, ale musiałem, przyjacielu, podmawiać, żeby szedł.
Zstępowali w dół, w najniższą część ogrodu, ramieniem o ramię oparci, ze zwieszonemi głowami, szepcąc do siebie wciąż starcze pogawędki — pociechy, zgrzybiali obadwaj, starzy i bezsilni od smutku.
— Na cóż mi się to wszystko zda w mojej niedoli?... — mamrotał Cedro.
— Musiało, co lepsze, ocknąć się i rzucić w krwawą kąpiel. Mógł-że to on spać w domu i władać kawałkiem ziemi? Przypomnij sobie jego duszę... On, Krzysztof! Pomyśl-że tylko... On, Krzysztof!