Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/263

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w przedpiersiu, zastawiony z wnętrza poprzecznicą. Rękoma dotknęłem baryery. Szyldwach nas przepuszczał.
— Cóż dalej?
— Prowadzono mię umyślnie to ta, to tam, żeby mi w głowie zamącić. Wyprowadzony zostałem z przeciwnej strony.
— Tak samo przez otwór, czy może przechodziłeś waćpan ławę dla działa?
— Nie.
— Dalej.
— Skoro rozwiązano mi oczy, byłem w namiocie. Stał przede mną tęgi starszy oficer. Był to właśnie pułkownik Czerwinek. Wyłożyłem mu twoje, generale zlecenie po francusku, a kiedy zaczął do mnie mówić po niemiecku, odparłem, że nie rozumiem ani jednego wyrazu. Kilkakroć usiłował zagadnąć jeszcze po niemiecku, ale robiłem wówczas jak najgłupszą minę i powtarzałem z naciskiem, że nie rozumiem. Wtedy zaczął łamaną francuszczyzną podrwiwać sobie z naszego żądania, mówił mi o nadzwyczajnej wielkości szańca, o jego budowie, nieznanej nam wcale. Słyszałem nieustający huk siekier i młotów. Kończą, widać, most z nadzwyczajną forsą. W pewnej chwili pułkownik rzekł nieznacznie do podkomendnego oficera po niemiecku, żeby między krypami wybrać łódkę niewielką dla pięciu żołnierzy i oficera, który powiezie raport do Góry. Wtedy już wiedziałem, że mostu całego niema, skoro muszą do Kalwaryi przeprawiać się łodzią.
Sokolnicki ścisnął mówiącego za ramię i coś mruknął na jego pochwałę.