Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/257

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ruszyli cwałem po błoniu, zasłanem cudną trawą. Wieś Ostrówek oddaliła im się w oczach od Wisły i szaniec ostrym dziobem wysunął się w pole ku Glinkom. Generał powstrzymał swego konia i gołem okiem mierzył przedpiersia. Szyja mu się wtedy wyciągnęła, nos zaostrzył, ścięły usta, a oczy miotały ogień. Miał w sobie coś z drapieżnego ptaka.
— Barkanik... — szepnął z szyderskim uśmiechem.
Zamilkł i znowu rył nasypy ziemi pociskami krwawych oczu.
Długo to trwało. Oficerowie, wyprostowani na swych siodłach, bez ruchu czekali. Rzekł, odwracając się do nich:
— Mogą mieć wewnątrz naprędce zrobiony blokhauz. Wtedy trzeba będzie kłaść się pod nim stosami trupów, jak 1807 roku pod Gdańskiem...
Rafał, słysząc te słowa, ujrzał blokhauz pod Gdańskiem i twarz majora de With, ale z taką obojętnością, jakby mu się wspomniał sztych kolorowany, wyobrażający tę scenę.
— Oni tymczasem — ciągnął generał — mogliby most kończyć.
Zwrócił znowu szkła na szaniec i gwarzył do siebie:
— Kąt narożnikowy ma z dziewięćdziesiąt stopni. Czoła długie, barki mocne kryją. Musimy ten szaniec im wydrzeć i most zniszczyć, chociażby nas to miało dyablo kosztować. Jeśli tego dziś nie zrobimy, jutro most skończą, przejdą na naszą stronę, otoczą nas i rozdepcą na miazgę. Rów nie broniony, bez palisad, stoki bez darni. Jak wiadomo, wycinki przed narożnikiem frontowym i przed narożnikami ramiennymi ogo-