Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/211

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tem, kogo widzi. Baczył tylko na to, żeby nie być zepchniętym do stawu.
— Anizetka, Szpilka... — myślał, przypatrując się im przez małą chwilę.
Książę mierzył rozgromiony batalion ognistemi oczyma. Żołnierze, widząc go, poczęli się opamiętywać, jako tako formować i zwracać ku olszynie. Wódz zsiadł z konia i, nie wyjmując z ust krótkiej fajeczki brûlegueule, stanął pośród żołnierzy. Od pierwszego z brzegu wziął z rąk karabin i zawołał:
— Za mną, bracia!
Żołnierze wydarli się masą z gęstego błota i ruszyli, jak jeden. Wpadli na piechurów austryackich z furyą, z wściekłością, z szaleństwem, tak nagle, jakby wyrośli z ziemi, czy wypadli z zasadzki. Książę szedł w szeregu, walcząc jak prosty żołnierz. Nigdy furya bojowa nie była wścieklejsza. Pierwsze szeregi austryackie wgniotły się w następujące i wdeptywały je w bagno. Nie było miejsca na bitwę. Kto był na placu, musiał zginąć. Sami oficerowie austryaccy, żeby zyskać miejsce, musieli wydać tylnym szeregom kolumny rozkaz odstąpienia. W kilka chwil, lasek olszowy został zdobyty aż do wioski. Tam także wrzała straszna walka. Austryacy wdzierali się na oszańcowane chałupy, zdobywali każdą piędź ziemi, każdy rów, zasiek. Z góry, z pułapów, z za desek, z za węgłów, z dziur, szczelin raził ich nieustanny grad kul. Ale już z trzech stron, od Puchał, z pola i od strony Jaworowa wioska była osaczona. Cały drugi pułk piechoty szedł na nią głębokim szykiem.
Rwano już deski rękoma, rujnowano zasieki, wy-