Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/209

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mendy. Strzelali. Rafał potykał się na kępach, pniakach, gałęziach, właził na ciała zabitych i, gnany siłą ciekawości, przeciskał się naprzód. Twarzy niczyjej nie widział. Tak doszedł do plutonów, które biły się prawie na oko. Działo się to o kilkadziesiąt kroków przed nim. Dym nie pozwalał nic widzieć. Przy każdem tęższem drzewie czaił się człowiek, nabijał, strzelał, nabijał, strzelał.
Rafał chwycił karabin, leżący na ziemi, i stal w szeregu.
— Równaj się! — krzyczał wciąż młody oficerek, usiłując sformować tu kolumnę i ruszyć z nią naprzód.
Starania jego szły na marne. Ludzie walili się co chwila. Kule rznęły, jak grad. Z pomiędzy drzew wynurzyli się żołnierze o twarzach bladych, z wystraszonemi oczyma. Były to bataliony Wukasowicza pod dowództwem pułkownika barona Pabelkovena. Zwartym szeregiem, ile było można wśród drzew, walili naprzód. Rafał w osłupieniu patrzał na ich wysokie czapy i skrzyżowane na piersiach białe pasy.
— Toż u pioruna oni... — tyle zdołał pomyśleć.
Na widok wrogów żołnierze batalionu Godebskiego
chwycili broń i rzucili się naprzód. Rafał ogarnięty szałem szedł z nimi.
Napadli na piechotę Wukasowicza z chłopską furyą. Kłuli bez sztuki wojennej, po chamsku, bagnetem, bili kolbami...
Rafał, nie umiejący robić bronią, chwycił starą pruską landarę za koniec lufy i zaczął prać co siły w ramionach. Za nim to samo uczynili inni. Widząc koło siebie kupę, jął nie komenderować, lecz przewo-