Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/201

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wało koło uszu. Oczy nie mogły się dość napatrzyć. Nogi zdrętwiały tak dalece, że nie mógł trącić konia ostrogą.
Pozostał na tem polu dopóty, aż konnica Rożnieckiego oddaliła się i stała w oczach także wędrownym, szarym lasem. Strzały armatnie ucichły. Tylko owe linie stawały się coraz bardziej jawnemi. Widział już dokładnie płonące linią migotliwą rzędy bagnetów, ruchy nóg, barwy... Jeźdźcy wysunęli się naprzód z pomiędzy kolumn. Zrazu można było rozpoznać jedynie maść koni, wkrótce ukazały się barwy huzarów palatyńskich z kompaniami pandurów, z dwoma skrzydłami kajzer-huzarów pod wodzą generała Schauroth’a, a wreszcie brygadę generała Speth’a. Wszystka jazda ostrym cwałem sunęła ku Wygodzie.
Rafał spiął »Bratka« ostrogami i co koń skoczy poleciał prosto ku olszynie. Zdumionemi oczyma szukał batalionów. Nie widział ich nigdzie. Dopiero przed samemi zaroślami ujrzał wyprostowane linie pośród drzew... W Falentach również nie było nikogo. Całe miejsce stało w pustce i ciszy. Ani jednego człowieka... Dziwnie bolesny żal tknął jeźdźca... Koń jego leciał po stratowanej, dziurawej od kopyt roli, do kolan zapadając w glinę. Na drodze błotnistej między drzewami w pobliżu pałacu i rezerwy Sierawskiego stał na koniu Sokolnicki. Trzymał przy oczach perspektywę polową. Nie zwrócił na Olbromskiego uwagi, gdy ten stanął przed nim, z mistrzostwem i potężną siłą osadziwszy konia. Koń ów chwytał dech ze świstem, a oficer był w pocie. Czuł, że rana pod pachą i na boku krwawi, że krew idzie w bandaż obficie. Był tak szczęśliwy...