Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/177

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pytam się: w jakiej potrzebie? Chirurg niech się pieści twoją raną, nie ja!
— Pod Nadarzynem. To jest...
— Co jest?
— To jest pod lasem Helenowskim.
— Więc gdzież ostatecznie? Bo Nadarzyn to mieścina, a las to las.
— Pod lasem, panie generale.
— Godność wasana? — mruknął już przez sen.
Rafał wymienił swe nazwisko.
— Był kadet Olbromski w rycerskiej szkole, a potem, oficer za Rzeczypospolitej.
— Brat mój starszy.
— Aha!... — ziewnął generał.
W tej samej chwili zachrapał na cały dwór. Głowa jego leżała na brzegu poduszki, ogromna, długa, kudłata. Olbromski nie spuszczał z niej oka — i w tak dziwnej pozycyi przeleżał, a właściwie przesiedział ze dwie godziny. Świeczka, zostawiona w pierwszym pokoju, dopaliła się i zgasła.
Twarda jeszcze była noc, kiedy się dał słyszeć głuchy tętent kilku koni. Słychać było kroki osób, niecierpliwie chodzących dookoła ścian dworu i głośną rozmowę. Dobijano się do okien, szukano drzwi. Na pewien czas wszystko ucichło, a kiedy Rafał sądził, że przybysze już się oddalili, drzwi do pierwszego pokoju otwarły się i ktoś na cały głos zawołał:
Monsieur le général Sokolnicki!
Śpiący generał ani drgnął. Olbromski zaczął go potrząsać, zrazu ostrożnie, potem coraz mocniej, aż wreszcie Sokolnicki zgrzytnął: