Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/169

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

laków idziecie, psubraty jedne? Cóż wam to zawinili? Skrzywdzili was kiedy? Dyabli cię wiedzą, coś za jeden, a możeś i Węgier... Ja zaś ci powiem, żeś wcale nie Węgier, tylko węgrowata świnia, kiedy na nas z Niemcami sypiesz! Żebym tak nie był miętkiego serca, tobym cię wziął i tu na tem miejscu dorznął. Wiesz teraz?
Szli ostro, z ciekawością, z przyjaźnią i pewne m specyalnem uszanowaniem obserwując swych jeńców. Rafał nie czuł się dobrze. Było mu wciąż głupio i mdło. Nieprzyjemna senność ogarniała go, jak po bezmyślnej pijatyce. Głowę miał ciężką, a w rękach i nogach ogień.
Było już nieco po południu, kiedy wyszli z lasu i skierowali się na Sękocin. Trafili w wir wojska. Z za piaszczystych wzgórków około Lesznowoli i Łazów pokazywały się w lot i ginęły z oczu przednie straże brygady generała Spatha. Okrążając las, przebiegały nawet Mokrąwolę. Brygada generała Rożnieckiego z czterema działami stała nieruchomo pod Janczewicami, przy karczmie, zwanej Wygoda, na drodze z Falent do Lesznowoli. Lasy falenckie jęczały, jak rozkołysany dzwon od huku bitwy, od strzałów ręcznej broni i okrzyków Tyszkiewiczowskiej jazdy. Cały trakt warszawski przed Falentami zajęty był przez najrozmaitsze rodzaje broni. Szedł tamtędy w kolumnach, brnąc w tęgiem błocie po kolana, trzeci pułk fizylierów w kierunku Michałowic, inne wracały z pod Komorowa, czy Pęcic do Puchał. Latali do jazdy Rożnieckiego zbryzgani po czuby kit adjutanci. Co koń skoczy, przeleciał jakiś podoficer w kierunku Jaworowa. Wszystkie