Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/159

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Rafał obojętnie patrzał w piaszczyste ugory, śledząc ledwie widoczne koleiny suchej już drogi, gdy raptem usłyszał chrapliwy przyduszony głos kapitana:
— Stój!
Konie na ten głos, nim ręka jeźdźców przykróciła cugli, stanęły, jak wryte. Złotogniade pokryły się ciemnemi łatami. Dymiły parą wszystkie. Na niektórych piana się już zamydliła.
— Baczność — do zsiadania!
Olbromski z zadowoleniem cielesnem przerzucił cugle na prawą stronę, okręcił grzywę około palców lewej ręki i zlekka wysunął prawą stopę ze strzemienia. Wsparłszy lewą rękę na kuli, marzył jeszcze:
— U nas się tam już zazieleniły niwy. Rankiem po parowach mgły buzują...
— Z koni! wyrzucił kapitan.
Sam, jako niedościgły wzór, przeniósł genialnie prawą nogę, palcami w dół, ostrogą do góry przez swego cudnego wałacha.
Jak jeden człowiek stanęła kompania na ziemi w pozyturze aż do komendy:
— W miejscu — spocznij.
Rafał zostawił swego tresowanego Bratka samopas, z zarzuconemi na siodło wodzami, i wyszedł z szeregu, żeby rozprostować kolana. Ale kapitan nie dla samego wypoczynku tu stanął. Przeszedł przed awangardą, mamrocząc do siebie niezupełnie salonowe wyrazy, wybrał jednego z żołnierzy, Mazura, jak świeca, i skinął nań, żeby wyszedł. Wybrał drugiego i skinął znowu. Kazał im odpiąć pałasze, złożyć na ziemi lance,