i chrustu. Dziwne wrażenie sprawiał obok tych niemal polskich chat ze słomianemi strzechy widok dziedzińców, zasadzonych pomarańczami, sadów, wygrodzonych żywopłotem z kamelii, róż i bukszpanu. Okna domostw były zakratowane i pospuszczane w nich zasłony. Zaraz w jednem z pierwszych siedlisk Cedro zobaczył stojącego pode drzwiami lansyera. Ujrzawszy oficerka, o którym sądzono, że dawno ziemię gryzie, wiarus wyjął z ust fajkę i przypadł do strzemienia.
Na krzyk jego z sąsiednich domów wybiegli koledzy, i wnet Krzysztof jechał, jak tryumfator wśród pieszego tłumu.
— Witajcie los infernos! — wołał.
— Pan podporucznik niech żyje!
— Teraz dopiero będziemy brygantów łupać!
— Na oficerski dwór...
Setki pytań, opowieści i setki odpowiedzi zasypały Krzysztofa. To o jakichś haniebnych przejściach w górach Juvenes, to o zgubieniu sztandarów, o marszu nad rzeką Gwadyana, o bezprzykładnym boju pod Ciudad-Real, o pościgu na Miguelturra, Almagro, Santa-Cruz...
— A pan pułkownik tu z wami? — zdołał dopytać się Cedro.
— Pan pułkownik Konopka? Gdzie! Już we Francyi nasz pan pułkownik.
— Patrzajcież! A szefowie?
— Pan szef Rutie do francuskich strzelców konnych na pułkownika fortragowany[1]...
— To któż wami dowodzi?
- ↑ fortragować (z niem. vortragen - przedstawić) awansować.