Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 03.djvu/040

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Krzysztof Cedro stał sam jeden w ciemności i nie mógł odejść, zaczarowany przez gwałtowne sprawy morza. Widział z blizka fale wód żywych, o których śnił na jawie, rozuzdane i rozpasane z popręgów. Huczały przed nim, idąc z daleka. Coś, jakby szybki ryk grzmotu, dzwoniło w ich piersiach i trzewiach, gdy uderzyły o podwodne pnie. Oto bałwan jeszcze widoczny w zmierzchu nocy.
Grzbiet mu się w pałąk wygiął i porasta skłębionymi kłakami, jakoby królewskiemu zwierzęciu, kiedy się w sobie do skoku zbiera. Leciał straszliwy i piękny, a wiekuiście młody od nadmiaru sił. Skoczył przez krokodyle i słonie, przez hipopotamy i nosorożce, przez podobieństwa wielbłądów i żółwiów; ścigłym podrzutem wtargnął aż na wysoki i cały ląd. Bryły wodne runęły w skalne czeluście, ćpając w nich i mlaszcząc. Zamieć wdzięcznych, śnieżnobiałych pian srebrnymi batami i nićmi wycięła w najwyższy kres, a za chwilę wydała przeciągły syk, musując się na obeschłych stolnicach pochyłości, w wyssanych dziurach wapienia...
Im natarczywsza zstępowała ciemność, tem przestworniejszy stawał się głos mórz. Z dzikiego huku, ze zgiełkliwego chaosu, ze zbiorowiska krzyków rozszarpanej fali, z szelestów i pluszczeń coraz wyżej wydobył się głos goły, ni to solo dalekie, ni to wieszczba o sprawach przyszłych, ni to pienie o dziejach przeszłych. Otchłań wodna wznosiła ten psalm w przyciemnej i szarej poświacie miesięcznej. Martwej twarzy księżyca, której druga połowa nigdy się nie ukazała i nie ukaże ziemi, głosiła otchłań powieść, jak to w wie-