Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/340

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kolety, Czapki tegoż koloru z czarnym barankiem i białemi piórami. Sami to byli porucznicy, chorążowie i namiestnicy, młodzież zamaszysta, tęga, buńczuczna, zdrowa, wszystka, widać, z niedalekich okolic, gdyż mówili do siebie po imieniu, albo po przezwisku. Szukając w tłumie jakiegoś osobnego stoliczka, Rafał i Krzysztof znaleźli się w kącie wobec dwu młodych ludzi zranionych. Jeden z nich wspierał się na kuli świeżo wystruganej i miał głowę przewiązaną bandażem, drugi trzymał rękę na chustce. Obadwaj siedzieli w zapomnieniu i nic nawet nie mieli przed sobą do jedzenia ani picia. Cedro wśród swoich nieśmiałych ukłonów zapytał ich, czy nie mógłby się z przyjacielem przysiąść do tego stolika. Ranni dość niezgrabnie przystali. Wnet się zawiązała rozmowa. Byli to, jak się po prezentacyi wzajemnej okazało, dwaj sąsiedzi, synowie szlachty uboższej, dzierżawami siedzącej na małych folwarkach w okolicy Kurzelowa, w Galicyi ówczesnej, za Pilicą rzeką. Po rozesłaniu wici przez wojewodę Radzymińskiego, zasięgnąwszy języka, odrazu siedli na koń i przybyli w miejsce wskazane.
— My ludzie nie bogaci — mówił starszy — konie nasze dobre, ale bez rasy. Mamy to, co kazali: koń, powiadają, dobry, mocny — no jest; munsztuk, powiadają, grzebielec, szczotka, dera — no jest, jak się patrzy. Ale to nie oficerskie, tylko jak na żołnierzy. My ludzie nie tutejsi, obcy. Jak życie nasze, my za Pilicą nie byli. Za obszarem naszej włoszczowskiej, czy kurzelowskiej parafii, my koligacyów nie mamy. Przybyli my tutaj, miejsca już pozajmowane; co miejsce oficerskie, żeby choć tego namiestnika, to już szczelnie ob-