Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/331

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Żyda za łeb i powlókł go ze sobą, krzycząc, żeby wskazywał, gdzie jest wejście na strych.
W mgnieniu oka wtargnął po szczeblach drabiny na górę, stanął we drzwiach wystawy, przez którą podawano słomę na poddasze stajni. Uchylił owe zwieszone drzwi i przypatrzył się. Zliczył oczyma zielonych jegrów. Było ich siedmiu ze straży nadgranicznej. Trzech siedziało jeszcze na koniach, a czterej walili w bramę i podchodzili do okna murowanki. Kiedy Rafał wyjrzał, wszyscy trzej z konia opatrywali rękę kolegi. Trwało to chwilę, bo oto zdjęli z pleców karabiny, podsypali prochu na panewki i mieli razem huknąć ponownie w wywalone okno. Złożyli się. Rafał zmierzył w kupę i wypalił. Razem huknęły strzały i poszły w las, jak łoskot piorunowy. Jeden z żołnierzy padł na ziemię. Trzej siedzący jeszcze na koniach, skoczyli ku niemu. Inni rzucili się z pałaszami do okna. Rafał znowu zmierzył w kupę i strzelił. Nowy jęk. Rzucili się mężnie w otwór okienny. Tam Cedro, ujrzawszy ich przed sobą, palnął z krócicy wprost, o krok. Rafał, spełniwszy swoje na górze, leciał ku niemu na pomoc. Wlókł Żyda za pejsy, żeby go nie zdradził. Teraz we trzech przypadli do okna. Ślązak huknął w otwór swą kobylicą i zwalił dwu jegrów aż na środek drogi. Cedro niespodziewanie skoczył w to wywalone okno i połową ciała był nazewnątrz, gdy go chwycił Olbromski z krzykiem:
— Co robisz?
— Puszczaj! Chcę zginąć, do wszystkich dyabłów!