Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/215

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Jakieś wojska... — wyszeptał Trepka, osadzając wierzchowca.
Po chwili pilnego wpatrywania się dodał:
— Ależ to nie Austryaki!...
Nozdrza jego drgały nerwowo i zmrużone oczy świeciły się dziko ze swoich szparek. Puścił wolno konia. Obadwaj jeźdźcy noga za nogą zbliżali się ku gościńcowi. Charty, wyciągnięte jak struny, szły całkiem w tamtą stronę, ale stanęły wnet. jakby ich nogi w ziemię wrosły. Z nastawionemi uszyma i wytkniętemi szyjami wietrzyły bez ruchu.
Porzuciwszy bagnisty gościniec szły obok niego po niwach nieregularnie wyciągniętemi kolumnami roty grenadyerów z ciężkimi karabinami na ramieniu, a tornistrami na plecach. Olbrzymie, proste, dwubarwne kity na ich kaszkietach kształtu wiadra, przewróconego dnem do góry, chwiały się jak las. Białe nogi w sukiennych kamaszach aż do kolan nurzały się miarowo w rzadkiej glinie. Za grenadyerami sunęły pułki jegrów, pozbawione kit u czapek tegoż kształtu, objuczone wielkimi tornistrami, ładownicami, manierkami i pałaszami. Bagnety ich tworzyły jak gdyby ruchliwe jezioro, które wśród chmur i mgły idzie w nieskończoność, kołysze się stalowemi falami w ciszy i milczeniu.
Tam i sam fale jeziora zataczały półkole, zwijały się wirem w miejscu, kłębiły dookoła jakiegoś środka. Nekanda domyślił się, że tam ugrzęzły działa. W istocie, przyzwyczaiwszy oczy, spostrzegli cały szereg armat zarzniętych w błocie. Około nich ujawili się artylerzyści w ciemnych, kusych fraczkach, wyżej kolan taplając w bajorze sukienne kamasze. Szerokie białe pasy,