Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

po tem pytaniu bardziej niż przed chwilą, jak go twarz pali zarówno od schłostania drogowego przez wiatr, jak od nawału wrażeń.
— Filut z papusia... — szepnął Krzysztof, nachylając się ku ojcu i całując go w rękę.
Po chwili rzekł głośno, zwracając się do lokajów:
— Od dnia dzisiejszego macie, zbiry, tytułować jaśnie pana nie inaczej, tylko jaśnie panem hrabią, panienkę — panną hrabianką, a mnie... Mnie tymczasem jeszcze nie! Jak ma być równość, to równość. I tak jestem szlachcic na zagrodzie, więc równy temu oto... panu hrabiemu i pannie hrabiance.
Stary pan poprawiał mankiety, uśmiechał się, ale i sykał niecierpliwie.
— Jesteś hrabianką z mojej łaski... — rzekł Krzysztof, zwracając się do siostry. — Przynieś za to jeszcze ciastek. Gdyby nie ja, siedziałabyś między parafialnemi makolągwami, jako równa pierwszej lepszej na zagrodzie. Aha! Nakaż Kurtiwronce, żeby do ciebie nie przystępowała bez comtesse’y.
— No, teraz już opowiadaj o Wiedniu, Krzyś... — błagała siostra, wieszając się u jego ramienia.
Rafał przypatrywał się tej panience, gdy tak z roziskrzonemi oczyma brała udział w rozmowie, z uczuciem nieuchwytnej prawie odrazy. Jej loki, białe czoło, różowe policzki, ładna, ściągła twarzyczka przypominały mu o istnieniu kobiet i napełniły głowę niejasnem udręczeniem, piersi szlochaniem, których opanować niema czasu wśród ożywionej rozmowy. Nadewszystko, gdy pochylała się z szeptem gorączkowym ku bratu, gdy zatapiała w nim oczy, Rafał wzdrygał się i cierpiał na