Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kuliły się już i gięły bez dziewiczego wdzięku, gdy wicher podwiewał ich nadobne, strzępiaste suknie. Rzadko gdzie leżały jeszcze na zagonach krwawe liście tatarki i gęsto czerniały badyle ziemniaczanej naci.
Szedł przez bezpłodną piaszczystą okolicę. Wlókł się suchymi lasami po niezmierzonych wrzosowiskach, które, jak oko sięgło, okrył prześliczny kwiat liliowy, po zeschłych mchach, trzeszczących pod nogą. Czasami las się otworzył i okazywał rudą przestrzeń piachów, porosłą ciemnemi kępami jałowca.
Wąski szlak przemykał się kręto między krzakami, a na nim dwie zastygłe koleiny, wyorane w piasku i dawno przybite od deszczu, prowadziły do wsi dalekiej, z chatami krytemi słomą, szaremi, jak szarym jest piach i mech. Niekiedy wśród tej przestrzeni tak pustej, jakby poto tylko istniała, żeby deszcz przelatujący temi stronami miał na co padać, ukazywało się stojące między wydmami miasteczko, to znaczy — kościół wyniosły, a dokoła niego komunikiem zwartym żółtawe typy stodół. Nad dachami kilka wielkich drzew obłamanych u dołu. A dalej znowu przymglony widnokrąg. Z niego przywykłe oko wydzieli mgliste smugi lasów, bliżej niebieskie ich pasma i szare, suche szkielety topoli a wiązów, sterczące na straży jakiegoś folwarku. Głuchą ciszę przerwie tylko zdala niesione naszczekiwanie psiny, która kwaśnym, ochrypłym dyszkantem złości się na swoją dolę. Czasem wrona przelatująca wystraszy się śmiertelnie, ujrzawszy niezwykłą Posturę, wędrowca, i z wrzaskiem poszybuje do najbliższej kniei.
Ta chmurna, spłowiała strona o barwie obłoku,