Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/148

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kiego szumu i samotnej pieśni górskiej rzeki, która przeraźliwymi skokami miotała się w czarnych turniach, w śnieżnobiałych zaspach, między zielonymi soplami i wśród tafel lodów olbrzymich, jak same skały. Ze drżeniem, odsłoniwszy głowy, mijali Szwajcarowie dyabelski most, oślizgły przesmyk w otchłani, gdzie przeszywające gwizdanie Hutschelm’a oddech tamuje. Dwaj podróżni szli z przymkniętemi oczyma. Trwoga śmiertelna obchodziła ich wokoło. Z pod ścian, z głębi bulw i garbów zielonych soplów patrzały w nich oczy poległych w tem miejscu.
Potęga szumu zdziczałej wody powiadała dzieje boju. Kiedy noga za nogą idąc, przebyli most i kamienne galerye, de With podniósł oczy po swojemu sennie, w uroczystem oczynieniu przypatrywał się temu miejscu, skałom, rozjuszonej rzece i tajemnicom przeszłości, drzemiącym w czarnym cieniu.
— Jakiż to urok!,.. — rzekł do towarzysza.
— Prawdziwie...
— Mówiłeś mi, że miejsce bitwy, Lecourbe?...
— Tak jest, miejsce bitwy. Czy chcesz może, kochany, poznać dzieje zdarzenia?
Skinął głową z wyrazem mniemanej ciekawości, sztucznego zajęcia. Rzucił pośpiesznie oczyma po skałach, po drodze, po moście... Już za chwilę oczy jego utknęły w próżni i powlokły się ze wstrętem na kulach niedoli, swą własną drogą, jak żebrak, idący bez celu szlakami świata. Książę zamilkł.
Ruszyli dalej, ale tylko do Hospenthalu udało się im dotrzeć. Wnet słońce zaszło za garby Furki. Nikt z mieszkańców nie chciał słyszeć o drodze. Wypadło