Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/124

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

przez wilgotne igły świerkowe przelewa. Stojąc tak bez sił, na cudzych niejako nogach, dziwił się i zdumiewał, że w żyłach jego nie płynie już zdrowa krew ludzka, lecz że błyskają i trzeszczą, pryskając iskrami, gibkie płomyki, że w kościach głowy buzuje się pożar, a mózg trawi ognisty wybuch. Ręce konwulsyjnie ścisnęły narzędzia, służące do zadawania śmierci, a pełna żaru głowa o czemś strasznie skutecznem w struchleniu, w podnieceniach, wśród rachunku i łez zaczęła marzyć...
Poszedł na prawo i poszedł na lewo dla odszukania najgorszej prawdy. A gdy powrócił w to samo miejsce, upadł na nie głową, ustami i sercem, samowładnie teraz chodzącem po bezmiarach niedoli, po ojczyźnie trwogi, wśród półmroku narodzin nowego dnia, straszliwej doby nieświadomości.
Zbliżył się wieczór, gdy powstał i z trzeźwością drugiego człowieka, który dawno, przed secinami, zdawało się, lat, z jego ciała został wytrącony, zaczął szukać mogiły Heleny, ciała jej, śladu zabójców. Niekiedy wśród tej cudzej trzeźwości przelatywała głupkowata chęć zemsty, jak gdyby chęć rozrywki u człowieka, który się nudzi. Wtedy szedł prędzej, dopóki nie zaczął śmiać się ze swych kroków, ze swej ręki obwisłej, nie zdolnej do wywleczenia zza pasa sztyletu, do podźwignienia pałki. Z łatwością odnalazł ślady zbójników na trawie, choć już była wyschła i odprostowała się w ciągu upalnego dnia. Ślady szły w górę doliny i potoku. Tam i sam znajdował miejsce, na którem składano ciało zabitej. Spostrzegał krew zaschłą na kamieniach i trawie. Ale w pewnem miejscu ślady