Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/109

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skie morze. Ciskał weń znagła wybuchający pocisk burzy. Kiedy przeciwko niemu chcieli stawić czoła i barki, chwytał się z nimi w zapasy. Uczuwali wtedy rozkosz porwania, stawali się podobnymi do świerków, jodeł i buków. Była w tem rozkosz zamknięta, niewyrażona, osobna. Z radością patrzali, jak potężne świerki zwijały się do wewnątrz, wokoło pnia. Był to znak, że idzie podmuch — moc, powiew — wódz. Pod ciosami jego tchu schylała się od korzenia wszystka puszcza. Jęk czołobitny zcicha zamierał, gdy przeszedł w chwale poświstów. Zdało się wówczas, że góra rusza się w swoich posadach, chwieje zwolna na fundamentach i głucho skrzypi w węgłach i przyciesiach.
Ale oto trzask gałęzi, łoskot i chaos nacichał i płynnemi falami przelewał się w szum, a z szumu wychodził w obszar milczenia. Trwało chwilę oczekiwanie nabożne, głuchy bezwład i odpoczynek w niemocy, dopóki cienkie gałęzie nie poczęły trzepać się i obłędnymi skoki bić pnie, podobnie jak zrozpaczony człowiek bije samego siebie w piersi i głowę. Gaje kosodrzewiny zaczynały szumieć żałobnie. Zdala, po górach zasłanych lasami, przechodził z hukiem wicher.
Helena, rękoma objąwszy kolana, wpatrywała się w bure, gorące chmury, które pędem wylatywały z kamiennych dolin w szalejące lasy, i śpiewała pieśń, złożoną z dziwnych słów. Nazwy, uwielbiające moc wichru, pochwały piękności jego wybuchów płynęły z jej piersi tak samo, jak owe śliczne a niespodziane chmury z łona gór. W ustach zmieniały się na śpiew solowy, dostrojony do melodyi szumnych poświstów, do niezgłębionych akordów ryku puszcz, wylatującego z do-