Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 02.djvu/044

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kich lożach poczęto szeptać. Rotmistrz zauważył to i mówił swym basowym szeptem:
— Widzą nas nawskróś. Jesteśmy śmieszni.
— Wychodźmy, jak tylko sztuka się skończy.
— Wychodźmy!
— Duszno...
— Anizetka, — szeptał rotmistrz — podaję myśl: chodźmy in corpore do budy Bogusławskiego. Tam także dziś pokazują. Można będzie zabawić się.
— Dobra myśl!
— Wychodźmy!
— Dalej w drogę!
Wkrótce, skoro tylko zasłona spadła, całe gremium wysunęło się chyłkiem. Większość miała tu oczekujące przed teatrem powozy, karykle i lokajów ze światłem, ruszono tedy na Plac Krasińskich gwarno i z pieśniami. Jarzymski jechał w powozie z Rafałem i kimś jeszcze, kogo zwano Bursztynkiem. Ów towarzysz wyprawy ciągle coś gwarzył, zanosząc się od śmiechu.
— Cóż oni tam będą odstawiali? Jarzymek, ty wiesz pewno?
— Jakiego prawdopodobnie »Cyda« albo »Hamleta«. Kto ich tam wie? Może jaką niemiecko czułą operę, jaki »Flet zaczarowany«..
— Piękne, ach, dekoracye, »pendzla« pana Smuglewicza i wycie tych oberwańców w języku przodków... Cóż my tam będziemy robili?
— Zobaczy się. Jest bufet.
— No, bufet... Ale ja nie jestem spragniony ich lokajskiego piwa... Przepraszam, może tam sprzedają piwo szlacheckie?...