Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/341

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

piłki ślepe granaty. Książę dyszał prędko. Nogi się pod nim trzęsły, serce przestało bić i trzepotało się, jak dzwon na trwogę. Widział był dotychczas walki fortów z fortami na kule, bitwy pułków na bagnety, ataki konnicy na konnicę. Teraz co innego...
— Bombardują miasto... — wymamlał do siebie, brnąc dalej spłoszonymi kroki.
Rozbijał mu głowę, miażdżył oczy, dusił oddech przeciwny naturze, grzmot walących się domów, wrzask śmiertelny niewidzialnych ludzi, łomot i stęki wyrwanej ziemi, buchanie prochu, trzask drzewa, łoskot kamieni. Zielone drzazgi okiennic, zębce, krzyże, ramiona potrzaskanych ram okiennych i futryn, strzępy i zwitki rynien z malowanej blachy, gruz czerwony glinianych dachówek, jak liście pierzchało to wszystko bryzgami w powietrzu. W rozwarte jamy okien i drzwi skakały kłęby ognia. Zaduch smoły, dziegciu, prochu, gałganów palących się od zapraw otaczał każdy dom płonącą atmosferą. Książę wtulony we framugę przy studni ulicznej łypał na wszystko oczyma i przeciągał się od zimna.
— Madonna! Madonna!... — rozległ się za nim, gdzieś u stóp okrzyk człowieka na ziemi.
Rzucił okiem na czarną twarz, białe zęby, wysadzone na wierzch, straszliwe oczy, na ręce błądzące bezradnie po nagim bruku. Wtulił się w mur jeszcze głębiej, przylgnął do niego, jak płaskorzeźba. Nie podnosił oczu...
— Żeby choć prędzej... — szepnął mu do ucha jego własny duch. Myśl tę usłyszał tak wyraźnie, jak głos owego człowieka, który się wił coraz ciszej na kamieniach. Zmęczone ciało wzdrygnęło się od kilku szlo-