Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/319

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

derstwa. — Miałaby przynajmniej dobry pretekst do pośmiania się prawdziwego...
Mimo to przywdział domową odzież i szedł na pole, gdzie mu kazano. Wszystko w sobie zagłuszał, umyślnie przyciemniał najmilsze wspomnienia. Całe dni trawił na polu, wśród szarych, z lekka już pylących ról sandomierskich. Chodził za pługami, dozorowa, siewu, jeździł na folwarcznych wozach z workami i na szkapie folwarcznej z byle interesem. Wnet ogorzał, ręce mu zgrubiały, fryzura à la Titus zmieniła się na czuprynę à la Bartek. Powiedział sobie, że wszystko, co było dotychczas, było złe. Postanowił słuchać we wszystkiem rodziców i nic zgoła przed nimi nie taić. Tak będzie myślał, jak oni, tak będzie postępował, jak oni sobie życzą. Jak najsilniej zdecydował się zapomnieć o miłostce dla Heleny, która ze swą opiekunką bawiła wciąż jużto w Berlinie, gdzie prowadziły jakieś procesy spadkowe, już, latem, u wód w Bardyowie na Węgrzech.
W celu zupełnego wygnania z pamięci tej panny, odprawiał trudne nad sobą egzorcyzmy. Umyślnie wyjeżdżał na szkapie daleko w pole, skąd widać było Dersławice. Stawał tam i patrzał na siwiejące w dalekim krajobrazie kępy drzew, podobne do obłoków. Kępy te miały zawsze ten sam kształt, zawsze jednako było je widać, niby złudne marzenia, które ostygły w powietrzu i rozwiać się nie mogą. Rafał nie chciał pozwolić sobie na myślenie o dersławickich drzewach, o tamecznym ogrodzie, nie chciał zmiłować się nad sobą i dać folgi tęsknocie do kwiatów, które się tam rozwijały na rabatach pod cichym zgrzytem okiennicy.