Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/228

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

w dzierżawę. Folwark gałgan, ale że to blisko... A i o te chomąta się spytaj, tobym kupił, jeśli nie drogo, młynekbym to samo kupił, a nawet i te szkapska...
— Ja napiszę, a teraz wszystkiem się opiekuje Michcik.
— He, opiekun! Faworyt... Dawno ja na tego draba mam chrapkę. Czapki gałgan nie zdejmuje ze łba przede mną. Folwark waści brat rozpaprał, chłopa zepsuł na nic...
— Folwark nieboszczyk rozpaprał! A ziemię to kto darł z pod jałowców?
— Widzicie, jaki to asan masz rezon w potrzebie! A nawet powiem: prawdę ci się udało chwycić za uszy. To jedno ten nieboszczyk, Panie mu ta świeć, zrobił. Chłopa zepsuł na nic, ale to do odrobienia, to ta już moja rzecz. Co zaś do ziemi, to nie można powiedzieć: wyprawił ziemi nie mało! Gdzie dawniej, jak ludzie zapamiętają, trznadle się jeno gziły, teraz owies, jak mur.
— A staw to nie brat wyszlamował? Młyn puścił, upust wystawił, rowy porznął?
— Nawet i to, powiedzmy, prawda.
W chwili, gdy się ta rozmowa toczyła, zabrzmiał znowu upajający szczebiot śmiechu księżniczki. Szlachcic Chłuka przerwał frazes, który miał wyrzucić, i wiechy swych wąsów zwrócił w stronę »jasnego« końca stołu. Sapał długo i tłamsił w sobie jakieś wzdychania, a wkońcu rzekł do Rafała:
— Ta się śmieje, hę?
— Jakaż to piękna bardzo! — zdradził się młodzik.