Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/224

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

miała nadejść za mgnienie oka: stojący sam jeden zostanie poza krzesłami! Cóż wtedy? Krew mu uderzyła do głowy... Zostać między lokajstwem... Czyż z powrotem wracać do swej kryjówki?
Głowa mu pękała z rozpaczy: nie widział już nigdzie miejsca wolnego! Wreszcie gdy owa ostatnia chwila nadeszła, i gdy w rzeczy samej ze stojącymi włosami i oczyma krwią zalanemi szedł omdlałym krokiem poza plecami osób siedzących, ktoś się podniósł przy drugim końcu stołu i jął go wskazywać lokajom. Rafał odetchnął. Wkrótce siedział już na krześle i zatopił oczy w talerzu. Słyszał tylko huk w głowie i bicie serca. Nie rychło podniósł łyżkę do ust. Zrazu tak miał wzrok zmącony, że gdyby naprzeciwko siedział znajomy, nie byłby o poznał. Kiedy się nieco z położeniem oswoił, zaczął wodzić oczyma po tłumie, Przedewszystkiem uderzyła go obecność kobiet o rysach jakby cudzych, twarzach ciemnych, smagłych, oczach czarnych i płonących, kobiet bardzo pięknych i porywających ku sobie. Damy te były wystrojone i mówiły po francusku, to też Rafał domyślił się, że to muszą być owe »emigrantki«, na które tak wyrzekała kołtuniasta szlachta po dworach. Obok jednej z Francuzek, a najpiękniejszej, bokiem do niej siedział książę Gintułt. Oczy miał utkwione w twarz tej sąsiadki, a na wargach uśmiech, który Rafałowi wydał się szczególnie sympatycznym. W bliskości siedziały siostry księcia, podobne do niego bardzo, szczególnie trzecia, ostatnia z brzegu. Była to jeszcze dziewczynka, jeszcze nie panna, może lat szesnastu. Przynajmniej robiono z niej młódkę.