Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/212

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

»Tyś wezwał chłopa z szeregu, który w popłochu uciekał, żeby się twarzą w twarz przeciwko idącej śmierci obrócił. Tyś włożył w jego piersi męstwo nadludzkie, na jego ręku udźwignąłeś mię z ziemi.
»Tyś to uczynił, któryś jest Bóg, czyli Miłość.
«Czemużeś przed wiecznością zamyślił ten uczynek, a wtedy go wykonał?.
»Czemużeś się uniżył aż do ran moich, wylewających kre  zropiałą, aż do wzdrygnień i tchórzliwych skuleń ciała, do wstrętnego cierpienia, do przestrachu, rozsiewającego milczenie, do potu, zmazującego czoło, i do nikczemych łez?
»Czemuż skinieniem błogosławionem oddaliłeś śmierć, a jednem chłopskiem spojrzeniem i jednem pogłaskaniem uciszyłeś wszystką burzę męczarni?
»Ty wiesz, Ty jeden wiesz, jak było żywym piersiom oddychać powietrzem, a zbudzonym oczom patrzeć na świętą wolę dusz w łykach.
«Ty wiesz, że lepiejby głowie mej było na skrwawionych kościach w pospólnym dole...
»Dzisiaj, gdy uspokojony leżę bezczynnie, tylko senne i nędzne przeczucie mówi mi o Tobie. Jestem jak uciszona woda stawu, w której odbiło się niebo z jego wichrzatemi chmurami i z jasną otchłanią lazuru. Ale jak przemija odbicie chmury w toni stawu, tak ucieka przeczucie duszy mojej, i tylko ciemność bardziej okrutna, niż kiedykolwiek, przenika ją aż do samego dna.
»O, Boże, którego stopy dotknąłem źrenicą i ustami spalonemi przez męczarnię, ukaż raz jeszcze trzeźwym oczom powszedniego dnia bytowanie Twoje.