Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/168

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było wysłuchać słowa, i Rafał ostrym zmysłem cierpienia zaczął słyszeć wzdychanie ich z ciemności:
— O śnie wieczny, śnie wieczny!
Na pograniczu cichego lasu i łąk, od wilgoci łąk, od wielkiego bogactwa traw pachnących we dnie i w nocy, śnie wieczny...
O dobrotliwy spoczynku kości znużonych!
W świętej ciszy nocnej, pod rosą z niebios zstępującą, w południa, w słońcu, co pali aż do zgnicia wszelkiego truchła, pod ulewnymi deszczami, które bez wytchnienia pracując, obmyją, co się ostoi.
O puchy miękkich traw, które przyniesie wiatr wiosny! Kwiaty, mające się z nas urodzić... Błogosławione nasionka, któremi proch nasz zapłodnią ptacy i motyle...
Wewnątrz łodyg, w tkankach badyli krążyć będzie nasza krew i nasze ciało.
O woniejąca rodzino nasza, bracia i siostry! Dzwonki polne, maki, bławatki, bratki łąkowe... O usta nasze i oczy umarłe... W was będzie łkanie naszych piersi, w was bicie serc, w was płomień miłosny naszych żył.
Rafał odszedł. Rozgrzany piasek jeszcze nie ostygł. Nogi z lubością zatapiały się w nim, a torfiasta w głębi ziemia głucho dukała. W dali rechotały żaby. Chór ich tworzył melodyę kołyszącą, senną, Niekiedy z jej głębi dawał się słyszeć przeciągły, głuchy, cudzy pobrzęk. Wówczas mim o woli nasuwał się na oczy odległy widok. Wznosiła się z bagien olbrzymia głowa porosła tatarakiem, grzybieniem i skrzekiem, opleciona chwasty wodnymi, wywracała do gwiazd, roz-