Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Mówił sobie po stokroć, że trzeba iść. Już odejść, jak złodziej nocny...
Nagle, w milczeniu rozległ się powolny zgrzyt otwieranych drzwi. Stojąc na wichrze, Rafał usłyszał go, uczuł w piersiach, jak ostrze żelaza utopionego ręką. Był pewien, że jest zgubiony: zbudziła służbę... Ale i w nim ocknęło się lwie serce. Wyprostowany, pewnymi kroki szedł naprzód, pragnąc jednym ciosem zwalić na ziemię każdego, kto zechce zakłócać jego marzenia. Zaświeci im w ślepie pańskim śmiechem! Czegóż, kogo mógłby się uląc po tem, co już widział? Co złego mogłoby go spotkać? Zbliżył się do kamiennych stopni ganku i wyciągniętemi rękoma dotknął jednego z filarów, na którym spoczywała wystawa dachu. Czuł, że we drzwiach stoi człowiek. Wparł oczy w to miejsce i milczący czekał. Wtedy usłyszał szept, głos cichszy od szemrania wiatru. Po stopniach, zasłanych śniegiem, Helena zeszła wolno jak cień. Zstąpiła ku niemu, jak niewidzialna dusza, jak sama miłość. Spłynęła w jego ramiona. Objęli się rękoma. Głowy schyliły się ku sobie, wsparły. Szli, nie mówiąc.
Łaska miłości wypełniła i razem wyniosła serca obojga. Dokoła ich złączonych dusz i ciał kipiała zamieć coraz potężniejsza.
Śnieg zasypywał ich od stów do głów. Obok darniowej ławeczki, pod rozłożystym bzem, w tem miejscu, gdzie serce jego najboleśniejsza miłość ścisnęła, i gdzie żal płynął z najgłębszej rany, stanęli. Głowy dźwignęły się, uniosły ku sobie, a usta spoiły pocałunkiem wieczności.
W pewnej chwili wargi jej cofnęły się. Nasłuchi-