Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/106

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    lasty zegarek. Śmiał się przytem i coś do siebie gwarzył z niemiecka, czy z polska. Pan Filip wszystko wiedział. Znał życie każdego wychowańea, jak własną kieszeń.
    W pewnej chwili przeszedł się zwolna obok drzwi poetyki. Zajrzał w nie i ze strasznym uśmieszkiem szukał kogoś oczyma. Znalazł Rafała i zlekka cmoknął.
    Potem odszedł, wezwał do siebie kalafaktora Michałka, chłopa dziobatego, z kołtuniastym łbem i plecami, jak karyatyda. Ten Michałek stanął obok drzwi, prowadzących na schody i obserwował miejscowość oczyma wołu. Pan Filip gwizdał niedbale, stojąc pod ścianą ze skrzyżowanemi rękoma i przymkniętą powieką.
    Rafał domyślił się, że on to jest zwierzyną, którą osaczają w ten sposób. Było mu wciąż zimno, ale szczególny lodowaty spokój zwolna się w nim zasiadał i rozpierał.
    W pewnej chwili wszedł do klasy jeden z nauczycieli i zawołał Rafała do salki prorektora. Gdy tam weszli, oczom skazańca ukazał się areopag nauczycielski, żywo dyskutujący. Prorektor zbliżył się do studenta i, surowo patrząc mu w oczy, zapytał po niemiecku:
    — Gdzie byłeś dzisiaj w nocy z Cedrą?
    Rafał milczał.
    — Jeszcze tylko szczera skrucha i wyznanie wszystkiego może twoją karę złagodzić. Gdzie byliście obadwaj? Mów zaraz i prędko. To jedno... Czy ty słyszysz, co mówię?
    Zamieć kłamstw leciała przez głowę winowajcy i tysiąc myśli, ale iadua nie zamieniła się w słowo.