Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/092

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Mrok głęboki owiał dusze, ale nie wygnał z nich radości. Czuli rozkosz fizyczną niesłychanego pędu w miękkiej kolebce przepaści. Chwytali ją wiosłami za gardziel i wykręcali jej stawy...
    — Raz, dwa! — krzyczał Rafał ze wściekłością w głosie i namiętnem ukontentowaniem.
    Wiosła wyginały się, jak od wiatru pręty wiklowe, ale łódź, potężnie gniotąc wklęsłe wiry i banie wodne, szła naukos w Świerży wodnej. Migotliwa igła na falach znikła, i noc śmiertelna otoczyła czółno. Ramiona słabły. Pot lał się z czół, krew biła w skronie.
    Drewniany statek leciał. Nie mogli już zawrócić jego dzioba, ani dokąd wola kierować. Znagła zatoczył szalenie prędki krąg, garnąc ogonem świszczącą falę — i zwolnił biegu.
    Był gdzieś przed nimi głuchy, przeraźliwy szum. Wszystek ryczałt wody grzmiał tam ponuro, niby zlatujący wodospad z jakichś niezmiernych stawideł.
    — Rafał, gdzie my jesteśmy? — cicho spytał Krzysztof.
    — Ty czasem masz pyszne pomysły co do pytań! Skądże ja mogę wiedzieć, gdzie my jesteśmy?
    — Co to tak huczy?
    — Woda.
    — Patrzaj, a to co?...
    Trwoga wgniotła Rafałowi do gardła drwiące słowo odpowiedzi. Twarzy, piersi, rąk jego dotknęło coś, jakby ciemne wilgotne szpony olbrzymiej łapy. Obadwaj młodzieńcy żachnęli się wtył i ku obronie dźwignęli z wody wiosła. Krypta wolno poszła naprzód. Wtedy poznali, że są w koronie strzelistego drzewa, które