Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/090

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tego dnia, znalazłszy się w sadzie profesorskim, obadwaj zbiegli szybko wąwozem aż na samo dno doliny wiślanej. Szerzył się już mrok zimny i prędki, spływając z chmur. Sam był jak chmura.
Rafał obejrzał miejsce i przyległości. Nigdzie nie było żywej duszy. Dał znak Krzysiowi. Przesadzili parkan ogrodu. Stali o kilkadziesiąt kroków od brzegu rzeki. Z burych fal szło zimno i przejmujące seplenienie kry, która się w nich gęsto kołysała. Młodzieńcy chyłkiem szli w kierunku Złotej i widnego zdala Samborca. Co tchu przekroczyli Jagiellońską drogę i, brnąc w błocie, stanęli nad wodą. Zmierzch już nadciągnął i olbrzymimi fałdami osiadał ziemię.
W dole rzeki był zator lodowy.
Ktoś o nim wspomniał przy obiedzie, jak o rzeczy okropnej. Szli tedy obejrzeć własnemi oczyma, czy tak jest, jak mówiono.
Rafał znalazł łódź, którą był widział przybijającą do brzegu. Jeszcze raz rzucił okiem...
Sandomierz piętrzył się wyniośle. Błyskały już światła na przedmieściu, zwanem Rybitwy, i w górze.
Odwiązał łódź, wyszukał w wiklach wiosła i skoczył pierwszy. Krzyś poszedł za nim i siadł w tyle.
Była to łódź płaska i płytka, zalana wodą. Nie zdążyli pochwycić wioseł, kiedy już prąd wody porwał ją i wyniósł na rzekę. Rozparli się nogami, zanurzyli wiosła i, co tchu w piersiach a mocy w barkach, poczęli wygarniać z głębin kłęby wodne. Dziób czółna twardo, z oporem, jakby orał w piachu, zwrócił się w stronę Trześni.