Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/041

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ja tu strzelić nie mogę, bobym psa, czego Boże broń, zabił. A już wolałbym sobie w nogę palnąć, niż w takiego psa. No, a dzik mi idzie w lasy i my, jak głupcy, za nim. Dopiero się przecie mój Kacperek odważył. Przeżegnał się i wlazł na dzika okrakiem, siadł se na nim mocno, jak na koniu, obcasy wparł w ziemię. Tym oto kozikiem, co go ma u pasa, zaczął mu podrzynać gardziołek. Naśmiałem się też wtedy! Bo to jechał na dziku ze siedm pacierzy, nim mu wszystkie żyły i arterias poprzerzynał...
— Szelma też to była sroga, choć i ten dzik! — westchnął Kacper. — Znałem ja się z nim! Dopadł ci mię on jednego razu na Cisowskiem, a jak mię zorał kłem po łydach, to do samej kości mięso ozdarł, jak cygankiem, aże w kolano. Pod siebie mię przecie o mało nie wziął, ciortu brat, bom go się był bardzo przeląkł. Teraz jeszcze, jak se spomnieć, to człowiekowi seremno. A ja już bywałem pod dzikiem. Już mi ta jeden orał kożuch na plecach to prawym, to lewym kielcem, i deptał po mnie raciami: z tego wiem, co taki ma w sobie za siłę! Świnia! Ślepiem na mnie, zatracony, pojrzał, tylem, jak żołędzia łupina, a krew człowiekowi w żyłach zmarzła, i w gardzieli głos zatkało... Alem ja i tamtego to samo połechtał po szyjce...
— Ba! my tu rozprawiamy — wtrącił Nardzewski — a waszmość, panie komisarzu, może i owo zgoła nie myśliwy?
— Ja wcale myśliwy nie jestem. Gdzież czas na takie zabawy znaleźćbym mógł? Zawsze na służbie... Oto i teraz delegowany na komisyę do wielmożnego pana, jako do zwierzchności gruntowej, jestem.