Przejdź do zawartości

Strona:PL Stefan Żeromski - Popioły 01.djvu/031

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odwilży przymarzł wierzchem; okryła go śreń, cienka skorupka lodowa. Podkute kopyta trzaskały ostro w szklistą powłokę. Ogary biegły z trudem i kaleczyły się, zapadając w śniegu. Obydwa były senne, znudzone, i odbywały tę podróż resztkami siły. Nardzewski podniecał je co chwila pieszczotliwymi dźwiękami, cieszył pogwizdywaniem.
Za lasem, na szerokiej drodze, ciął jak kosą wiatr północny, ostry i przenikający do kości. Gdy stanęli na przełęczy, którędy szła droga, widać było na prawo i lewo ogromne przestrzenie, dwie rozległe doliny — i lasy, jak okiem sięgnąć. Jedna z tych dolin, płaska, od strony Kielc, była krajem dawno uprawnym, zaludnionym, poprzerzynanym przez olbrzymie wsie, dwory, kościoły. Druga była jeszcze starodawną głuszą. Widać w niej było siedliska na wydartych w puszczy polanach. Wsie te o nazwach leśnych, wspominających królestwo i dzieje borów, jak Brzezinki, Klonów, Wilków, Psary, Siekierno, Dąbrowa... słały w czysty lazur odwieczerza wysokie drzewa dymów. Wyniosłe góry dwoma pasmami spływały ku Łysicy i wrastały w nią, ażeby dalej iść jednym grzbietem wysokim i najeżonym skałami. Stal jeszcze po nich wszędzie las, jak władca, i rozpościerał swe panowanie. Granatowe jego łany osędziały od śniegu. Gięły się na odległych garbach gór i niby długie srebrnoszate zwoje spływały przestronnymi wąwozami ku dolinom, gdzie już osiadł zimny cień wieczora. Na krańcach leśnych rozpoczynała się dziedzina jałowca, równie dzika i rozległa. Zasnute śniegiem jałowce zdały się być z mrozu samego utkane i tak przedziwnie złudne, jakby na nie w biały jeszcze