Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kareta posunęła się szybciej i oczy Szczerbica znowu się rzuciły na Ewę. Czuła je na sobie znieruchomiałe i zastygłe.
Nie patrzyła w tę stronę. Szła ze źrenicami utkwionemi w dal, z twarzą surową. Ale już wówczas czuła konieczność rozmowy z nim. Zdziwiła się, że może być surową względem niego, względem Szczerbica. Jakto? Względem Szczerbica?
Dlaczegóż to być surową? Dlaczego? Jaki powód?
Wszakże już niema powodu surowości. Już niema powodu! Już Łukasz przestał istnieć i dusza jej, Łukaszowi zaprzedana, przestała istnieć.
Nagle uderzenie boleści, — jakby odwet za wszystko, co uczyniła, — przebiło jej serce. Nie czuła, że idzie, nie wiedziała, że żyje. Stawiała kroki machinalnie...
Wtem, — powiew przyjemności... Poczucie, że w tej chwili musi być śliczna... Idzie cudownie. — Coś tygrysiego w sposobie stawiania kroków. — Gibkość radosna. Szczerbic, ujrzawszy ją, musiał mieć wrażenie cudu. Prosty przypadek ujrzenia jej na ulicy, — wiedziała to, — był dlań nadzmysłowem zjawiskiem, wizyą oszałamiającą. Jakoby dawne wspomnienie, przesunęła się myśl, że Szczerbic to jedyna istota, zrośnięta z jej nadziejami, że on jedyny w tem ogromnem mrowisku ludzkiem zna jej imię i dolę. Podniosła oczy w jego stronę i uśmiechnęła się cichym, jasnym, pożądliwym uśmieszkiem. Stała się w owej minucie nieuchwytnie i niewysłowienie a bezmiernie piękną. Chwila uroku, dziwności, porywu. Coś obcego przesunęło się i porwało ku sobie ciekawość.
On widział jej uśmiech, nie zmienił jednak swej