Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— No, dobrze, będę plotkował, ale pani mi à conto, w kształcie zadatku, powie...
— Nic nie powiem, dopóki mi pan nie wyłuszczy całej prawdy o tamtym...
— No, więc cóż? Przybył, — to znaczy przyjechał kolejką. Zamieszkał. Chodził do biblioteki publicznej. Czytał zawzięcie. Milczał. Żył zdaleka. Znowu czytał. Cóż to jeszcze? A tak... Parę razy widziałem go w towarzystwie naszem, polskiem. Jakieś ciemne wersye zaczęły obijać się o kolonię à propos tego pana. Wszyscy, a szczególniej wszystkie zainteresowały się nim nadzwyczaj. Wreszcie, ponieważ był zapisany do towarzystwa, na jednem z zebrań zadano mu pytanie, czy to prawda, że siedział w więzieniu za kradzież? Nie byłem wówczas obecny, znam to ze słyszenia...
— A to ciekawe! Cóż ten pan odpowiedział?
— On wówczas odpowiedział... Cóż to on wówczas odpowiedział? Przepraszam bardzo... pani zna tego pana.
— Nie. Ale proszę... mówić!...
— Odpowiedział, że rzeczywiście siedział w jakimś mamertyńskim kryminale. Wyznał nawet za co. Oto za kradzież jakichś dokumentów w Rzymie. Czy jeszcze plotkować?
— Jeszcze!
— No, wobec tego, chciało go, wie pani, zjednoczone panieństwo cokolwieczek wylać z towarzystwa. Głosowano. Wówczas to, jako młode lwię, wystąpiła w obronie byłego kryminalisty owa Milady. Spiorunowała towarzystwo »pryncypialnemi« tyradami...
— Pan to już słyszał na własne uszy, prawda?