Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/33

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Młodzi jegomościowie mówili o wszystkiem, mówili także o Ewie i to w sposób wysoce podkasany. Ponieważ nie zdradzała się od początku ani jednem poruszeniem powieki, musiała teraz siedzieć i słuchać wszystkiego. Nasłuchała się też słowiańskiego chamstwa, którego sobie nie skąpili. Rozprawiali już o jej włosach, oczach, czynili domysły, co też to może być za »ryba«, jakiej narodowości, sfery towarzyskiej, pochodzenia, konduity... Szczególniej jeden z tych młodzieńców, szczupły szatyn z długim nosem, przystojny bardzo i sympatyczny, gadał na jej temat dużo i śmiało, a oka nie spuszczał ani na chwilę. Żeby ich złudzić do reszty, wydobyła z torebki tom Karola Baudelaire’a, który była wzięła na drogę z podróżnej biblioteczki Jaśniacha, — i pozornie zatopiła się w czytanie. Wówczas mówili jeszcze swobodniej. Było to dla niej przez pewien moment coś nawet uroczego w tej łobuzerskiej paplaninie, którą podsłuchiwała. Na tle błękitnej tafli jeziora, w obliczu śnieżnych ołtarzy, to ich bezczeszczenie ludzkiego życia miało smak odurzającej przyprawy. Ale znudziło się wkrótce.
Podparła głowę na ręku i zadumała się, patrząc w głębie dalekiego jeziora, na smugę tamtego brzegu, na odbicia gór, zatopionych szczytami w głębinach. Zapomniała niemal o ucztującej studenteryi.
Nagle jedno słowo przeszyło ją nawskroś, jak cios, zadany ręką nożowca. Wymieniono nazwisko Niepołomskiego. Nie poruszywszy się, nie odwracając głowy, blada i przerażona, w śmiertelnej ciszy słuchała.
Jeden mówił: