Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

widziała pasażerów, zjeżdżających z miasta, żeby wsiąść na odchodzący parowiec do Livorno, — nie widziała ruchu i nie słyszała gwaru. Oczy jej wciąż były przykute do ślicznej, sennej, dalekiej Elby.
Wstał z morza lekki wiatr. Oślepiające płonęło słońce. Wody morskie były wciąż ciche, lecz tworzyły się po nich w matowych pianiach połyskliwe miedze, przedziwne dróżki i ścieżyny, jakby polne szlaki, wygony i uwrocia między wiosennemi rolami. Były chwile, że gięło się w seledynowe przeguby — i znowu nieruchomiało. Wówczas wszystek ogrom wodny miał jedną barwę bez cieniów i odmian. Parowiec wydobył się zwolna z portu, wyszedł na pełne morze... Pomknął w kierunku wyspy Caprai, ciągnąc za sobą smugę białego dymu i dwa szerokie skrzydła na morskiej równinie... Znikł...
Ewa siedziała wciąż na tem samem miejscu, wpatrzona w wyspę tajemniczą.
W pewnej chwili oczy jej zapłonęły gniewem, ogniem nieugaszonym, długotrwałym.
Szepnęła do siebie:
— Tak!
Rzekłszy ten wyraz, wstała z miejsca i jeszcze przez chwilę mierzyła wyspę oczyma. Wracała do miasta. Przechodząc obok wielkiego Napoleona, spojrzała ku niemu, wzniosła oczy z uśmiechem zachwycenia. Zdało się jej, że ten posąg teraz dopiero ujrzała na placu.
— Hasło nasze — Elba! — wyszeptała z tym samym uśmiechem na ustach.
Pośpieszyła na dworzec i tegoż dnia wróciła do Ajaccio,