Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/288

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

było jej na tem poddaszu tak duszno, że ledwie mogła dech złapać. Pochroń przywitał ją obojętnie. Gdy spytała, gdzie jest Niepołomski, odrzekł najspokojniej, że na wyspie Celebes. Gdy zaczęła czynić wyrzuty; czemu ją wyrwano ze wsi i tu przyprowadzono, obydwaj odpowiedzieli, że może sobie tam wracać, jeśli jej się podoba. Zresztą Płaza zaproponował jej »do czasu« mieszkanie u siebie, albo apartament oddzielny. Gdy dziwiła się tak wielkiej odmianie fortuny, — bogactwu Płazy i biedzie Pochronia, odpowiedziano, że ostatniego spotkały grube nieprzyjemności i niepowodzenia. Prawdopodobnie wskutek tych niepowodzeń meldował się w tym okresie czasu, jako Stanisław Kozielski. Miał długotrwałą gorączkę. Po całych dniach leżał na wznak z oczyma, wlepionemi w sufit. Ani jedno słowo nie wychodziło z jego ściśniętych ust. Czasem westchnienie... Na najpierwsze potrzeby łożył, (skąpo!), Płaza. Najczęstszymi gośćmi i jedynymi przyjaciółmi byli w tym lokalu trzej młodzieńcy, których Ewa poznała zaraz pierwszego dnia. Pierwszy z nich był to chłopiec lat dziewiętnastu, gołowąs, blondyn, niebieskooki. Stał zawsze przy ścianie, oparty o nią, jakby się lękał o całość swoich pleców. Gdzie stanął zresztą, tam sterczał godzinami bez ruchu, bez kaszlu, bez głosu, patrząc przed się w przestrzeń. Oczy miał przejrzyste, ogromne, bez żadnego wyrazu, jak woda w morzu. Włosy zaczesane »na jeża«, mina chłopczyńska i nieruchomość czyniły zeń figurę zabawną, coś w rodzaju wielkiego chłopaka ze szkoły elementarnej. Drugi z kolei był zupełnie inny. Daleko starszy, ospowaty, z kłakami, zwisającymi na czoło i oczy, nie patrzał