Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/278

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

posąg spokojny, niech przez chwilę pomyśli o straszliwym niepokoju dłoni, niech wspomni o drobnych pociągnięciach ręki, w których się huragan uniesienia rozproszył. Lecz co jest wewnętrzny huragan? Czemum ja to wszystko wykonał? Powinienem się cieszyć i śmiać... A ja jestem znudzony... znudzony... Bo, powiedz mi, czyż ja to chciałem zrobić?...
— Niech mi pan powie wszystko, całą prawdę! — rzekła cicho, nachyliwszy się ku niemu. — Niech pan się zmoże, przezwycięży i powie całą prawdę.
Oczy jego biegały po powierzchni wody i suszy, skacząc to tu, to tam, jak oszalałe rumaki, spuszczone z uździenicy. Powiedział zimno:
— Przez ból posiadania dostępuje się łaski utraty. Przez łaskę utraty dostępuje się bólu posiadania. To jest wąż starożytnych, który oplata koło naszego życia. Nudzą mię moje cnoty... Oto masz prawdę najgłębiej schowaną.
— Ja nie mam żadnej już własności, prócz jednej tajemnicy. Chciałabym dostąpić łaski jej utraty...
— Powiedz ją, powiedz! Dawno na nią czekam...
— Zabiłam swoje dziecko...
Oczy Bodzanty spłonęły dzikim ogniem, jakby ogniem zachwytu.
— Pan znał niejakiego Zygmunta Szczerbica?
— Znałem... Zygmunta... Szczerbica...
— To ja go w Wiedniu zabiłam.
— Tyś go zabiła...
Z za łez patrzyły w Bodzantę oczy zabite, tajne oczy męczarni, których wyrazu mowa nie wypowie, których wyrazu nikt nigdy wyjawić nie zdoła żadnym