Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścia pół-pracy, w pobliżu rodzin, aż do ostatnich chwil.
Dr. Mazurek był to szczupły, szary człowieczek z bródką zaciosaną w ostry klinik, ze spiczastym nosem i oczami tak ukrytemi w szczelinach powiek, że ich prawie nie było widać. Dr. Jasio był to najzawołańszy »kawalarz«, niezrównany facecyonista, zawsze parskający śmiechem, zabawnym, nienasyconym chichotkiem. Nawet wówczas, gdy »padlec« lasecznik tryumfował nad »wiedzą«, a figlarna kostusia zdmuchiwała najciekawszy cas i doktór przychodził wysłuchiwać ostatnich rzężeń, i wówczas jeszcze kładł nieszczęśnikowi do ucha jakieś wesołe opowiadanie, śmiał się do niego szpareczkami swych oczu... I niejeden, niejeden odszedł z uśmiechem na wargach, z westchnieniem wesela, nawianem przez paradny »kawał« doktora Mazurka. W sanatoryum wiecznie był na korytarzach, w kuchniach, zawsze w ferworze, zapale, zawsze spocony i zajęty. Małe jego oczy widziały wszystko, a szybkie kroki obiegały codziennie całą tę ziemię płoną. Sam również »wykpiwał się« z dnia na dzień padlecom lasecznikom, zadawał im bobu, czyli fernepiksu, świeżem powietrzem i mleczywem, które chłeptał w pośpiechu, to tu, to tam, w drodze, »jak notoryczne cielę«. W początkach swego majdańskiego zawodu nie miał nawet felczera, a na głowie z górą stu chorych. Później »zwalił mu się na łeb« felczer, (z oszczędności panny Marty ufundowany), przywędrowały siostry miłosierdzia i »oblazły go«, »czepiał go się, jak rzypień psiego ogona« zawsze jakiś student kończący, jakaś »altruistyczna bryndza«, a koniec koń-