Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

razy, które się tu mówi, — są to prawdziwe wyrazy. Pani się ich nauczy. Po oczach widzę, że pani ma wolę do prawdziwych wyrazów. Ach, jakie tu są istoty! Jest tu bajeczna kobieta, Iza. Bajecznie piękna, rozumie się piękna po naszemu, bo w naszym sadzie na piękność lub brzydotę z wierzchu nikt uwagi nie zwraca. Jest rzeźbiarz, Wit, ten co zbudował te wszystkie domy i stawia kościół na górze. Wit bez skazy, Wit czysty. No jest pokaszlujący Mazurek, doktorek suchotniczek, »przemysłowiec gruźliczy«. Jest jedna młoda malusieńka blondyneczka. Zostaje u nas, ale miewa pokusy. Najszczersza ze wszystkich. Dowodzi wciąż konieczności spowiedzi publicznych, codziennych i rozgrzeszeń od »gminy« na mające się popełnić występki. To ananas, co? Jest ogrodnik naczelny, »Wacio Całopalątko«, »Wacio Ofiarka«, ponieważ się zawzięcie gapi na niewiasty. Wie pani, nawet starzy należą do naszego »Ogrodu róży«. Chociaż starzy są wogóle skostniali. Jeżeli są nadmiernie skostniali, pełni nałogów i »mądrości«, to ich powolutku wyziębiamy. Za parkan, za parkan! Do ludzi rządzących się »rozumem«, »mądrością«!...
— A Marta? Czy należy do waszego ogrodu Marta?
— Marta... — wyszeptała Jadwiga z anielskim uśmiechem, — Martuś nasz, nieskalanka nasza, dzieweczka, symbol?... My ją strzeżemy, osłaniamy, nakrywamy dzień i noc wielką kapą modlitw... Gdyby pani wiedziała, jak ją strasznie kochamy! Bo widzi pani, — ona to jest drugi kraniec... Kołyska, której już niema... Motyl, który już odleciał...
Oczy Ewy napełniły się wielkiemi kroplami łez. Jadwiga wyciągnęła barki, wspięła się na palce i szeptała: