Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/185

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przemknęła myśl, że są ludzie, którzy trawią życie na sprzedawaniu jarzyn, chleba, mięsa... Zaduch ryb, serów, mięsa, nafty, kapusty unosił się jeszcze nad tym placem ohydnym. Ewa doznała uczucia odrazy nie do zniesienia. Poco żyć, żeby to wszystko cierpieć? Żyć po to, żeby sprzedawać cuchnące śledzie, albo roznosić po domach bułki! Trzymać się tego życia, jak gdyby jakiegoś szczęścia! Ujrzała na jawie taki sam plac, ale w Warszawie. Deszcz spływał z daszków strugami, jesienna wilgoć się sączyła. Widziała w duszy połysk latarek w głębi masy bud na Starem Mieście i twarze ludzi nieszczęśliwych, którzy po to wstają co dnia z barłogów, żeby żyć w smrodzie ryb, albo serów. Zemsta buchnęła z jej serca. Śmiech potwornego.gatunku pognał ją z miejsca. Pobiegła krętemi uliczkami, potykając się na bruku dziurawym i na kupach rozmaitych śmieci. Gnała wązkimi chodniczkami, które nogi ubóstwa wyżłobiły w ciągu lat. Spostrzegła w drodze skarpy przedwiecznych murów, zaułki drewniane, sienie zawżdy otwarte, których wnętrza sklepione zdawały się stękać i wyć z bólu, skoro w nie wejść. Z tych mrocznych pieczar zionęła choroba i śmierć. Zstępując po kamiennych schodach, z pod których rynsztokami leje się kał, tułając się bez żadnej myśli, wkraczała w zaułki, gdzie po stromych, przedziwnych schodach, trafić można do najuboższych lupanarów. Tam i sam słaniała się dziewka ohydna, znużona i sterana. Schody urywały się i Ewa niespodzianie wpadła na szeroki plac, pełen błota, zawalony drwami, stosami belek, łat, piramidami desek. W dali lśniła olbrzymia rzeka. Drgające, połyskliwe strzały świateł nadbrzeżnych latarni widniały, jak