Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/172

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dzin, — był to zenit jego życia. Teraz dopiero poznał jego piękność...
Następnych kilka dni spędził, jak dawniej. Błąkał się w salach dolnych muzeum, w zbrojowni i wśród rzeźb greckich. Żył życiem nigdy mu dawniej nieznanem. Mógłby pozostawać sam jeden na puszczy i wystarczyłby sobie. Myślał wciąż o Ewie i żył w tęsknocie za nią. Wspomnienie czarodziejskich godzin było dlań światem. Miał ją zobaczyć w jej mieszkaniu rano, o godzinie jedenastej. Powiedziała mu była, że »narzeczony« wyjechał — i nie było już o nim mowy. Były nawet chwile, że miał za myt owego człowieka, za próbę, jakiej go poddała, żeby doświadczyć...
Stęskniony, z głową pełną widzeń, rozsnutych na wspomnieniach, szedł do niej w dniu naznaczonym. Był nieprzytomny, jak zawsze w takich chwilach. Wszedł na schody, nie wiedząc, kiedy się to stało. Pragnął usłyszeć znajomy głos dzwonka i poczuć jej rękę w swojej. Ujrzeć mrok przedpokoju i mleczne szyby drzwi na prawo... Nareszcie usłyszał głos dzwonka... Zaledwie ten dźwięk zadrżał, wybiegła na schody. Miała na ramionach ponsowy szal. Sama była oblana rumieńcem
— Nie mogę teraz! Nie mogę! — rzekła kategorycznie.
— Dlaczego?
— Nie mogę! Muszę już iść, wracać! Muszę!
— Kiedy?
— Nie wiem. Nie wiem. Muszę wracać! Muszę iść, muszę tam iść!
Odwróciła się i zatrzasnęła drzwi. Przez chwilę śnił, że już dawno rzucił się na te drzwi, że już je