Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 02.djvu/163

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Dam ci znać, kiedy masz przyjść. Na całą... noc... Chcę, żebyśmy nareszcie... bez tych... ubrań...
— Ewo! Ewo!
Zbliżył usta do jej ust i poił się rozkoszą jej oddechu, szałem zatapiania źrenic w jej oczy... Rozpalił nareszcie jej usta, wydobył na policzki krwawy rumieniec. W pewnej chwili, odchyliwszy głowę, spojrzał i przeraził się, gdy spostrzegł jej straszny uśmiech. Chciał zapytać, skąd to potworne widmo na jej wargach, ale uśmiech znikł. Spytała niespodziewanie:
— To ty przestrzeliłeś Niepołomskiego, prawda?
— Ewuniu!
— Powiedz, wszak to ty go przestrzeliłeś!... O tu. Ja znam dobrze to miejsce: głęboka, sina blizna, jakby dwie wargi stulone maleńkich, dziecięcych usteczek. Ja znam... Słuchaj! Na mych piersiach, tak samo, jak on. Chcesz?
— Ewo!
. — Nie i Wtedy dopiero... w nocy... Napiszę.
— Napiszesz?
— Chociaż... dlaczego i po co mam pisać — cicho znienacka jęknęła. Nie umiem zdać sobie sprawy z tego, czy mam napisać, czy nie. Myśl o tobie jest we mnie jeszcze silniejsza, niż dotychczas. Ale przecie szaleństwem jest żyć tak, jak ja żyję. Wszystko jest sprzecznością, zabijaniem własnego ja. Żyję po to tylko chyba, żeby w pełni zaznać, czem jest brutalność i trąd życia.
— Co ty mówisz? Nic nie rozumiem, co ty mówisz?
— Dawniej pragnęłam być człowiekiem, a teraz