Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/89

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ruinie, było już tak mocne, jak siła zniszczenia, i ostało się, szczerząc zęby. Woda spadała z obeschłego stawiska szumnym a ponurym ruczajem w dół i, wybiwszy głęboką jamę, biegła dalej z chyżością. — Nad ten to jar, w miejsce nieznane, którego nie mogła dosięgnąć oczyma, Ewa przyszła we śnie. Czepiała się rękoma leszczyn, tarek, rokicin, z pod których łzawiło się szkliwo zaskórnej wody, i patrzeć poczęła w dół. Wraz z bryłami mokrej ziemi zsunęła się ku rzeczułce, cicho sepleniącej w dole. Z oczyma wbitemi w jej chytrą, kryjącą się, ślepą toń, spadała, zsuwała się, szła bezwładnemi nogami. Strach, ciekawość... Aż wreszcie wstąpiła bosemi stopy w zimny, rwący nurt. Głowa jej zwisła na brzeg, a bezwładne czoło upadło na kępy zielonych chwastów. Było duszno i gorzko na duszy. Ostry zapach wodorostów, stapianych liści...
Przestała widzieć... Aż oto wydźwignął ją i wyniósł z ciemności jakoby ojciec, czy inny człowiek. Och wyszła stamtąd! Śpieszyła się teraz w nocy ciemnem polem, ciemnem polem... Po zagonach, przez samotne, opuszczone, poza-ludzkie pola. Strach ją doganiał, świszczał wiatr. Jakaś droga polna z dawno zaschłemi w mokrej glinie kolejami... Biegnie w dal, woła. O ludzie, ludzie! Piersi zduszone rękoma strachu...
Wtedy to ujrzała nagle, a tuż przed sobą ogród, jakoby raj. Daleko wschodzi błękitny poranek. Kwiat oblepił drzewa wiśniowe, wyniosłe rózgi czereśni bieleją na błękitach. Och, te drzewa! Rozkosz widzenia ich we śnie, nad szmaragdową murawą, nad rabatami spulchnionej ziemi. Poranek wchodził w ów sad nigdy niewidziany. Za wysokim płotem — pleciakiem ze