Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łuszczę, zaopatrywałem się w doczesnej wędrówce bardzo starannie! Będę mówił, współlikieraci moi, absolutnie bezinteresownie, z najgłębszą i najszczerszą ufnością, że ani wesołe pepeesy, ani mniej wesołe endusie nie zwrócą na to, co tu będę wieszczył, najprzelotniejszej uwagi. Nazwą to objawami ciemnoty i zapowiedzą, czego Boże broń! zapomocą proklamacyi, że oni tę właśnie ciemnotę zniweczą, skoro tylko dorwą się do władzy. Nie będę wam, wybrani, udawadniał, że do władzy dorwie się naprzód ten, który najbardziej schlebiać będzie rodzimej ciemnocie, a znowu najbardziej ten się zmęczy, kto będzie niszczył ciemnotę, kto jej wypowie walkę najbardziej nieubłaganą.
Albowiem ostatni, którego sprawiedliwość nakazuje zwać lekkomyślnym, będzie walczył jednocześnie z dwoma wrogami. Jakże wyż wzmiankowany może odzierżyć władzę? Przenigdy! Mędrzec, dążący do władzy, winien snobizm, (w języku polskim kołtunizm, czyli kołtuństwo), uczynić najistotniejszą częścią swego »programu«, dać kołtuństwu możność rozkwitu, nazwać kołtun najpiękniejszemi naukowemi nazwami i popierać go entuzyastycznie.
Nigdzie bowiem kołtun tak nie zakwitł z prawieków, jak w Polsce, (plica-polonica). Biada obcinającym kołtun polski! Kłonice ich nie miną. Tyle co do teoryi. Przechodzimy do wypadków. Wypadek pierwszy. Była w pewnym powiecie, (dajmy na to, że rzecz dzieje się w Piotrkowskiem), wielka suma pieniędzy. Dawne jakieś, wojewódzkie pieniądze. Procentując przez kilkadziesiąt lat, urosły te sumy do monstrualnej wielkości. Zwiedzieli się o nich dwaj »ludzie