Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/255

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Niezłomna wola, jakby czyjś rozkaz, pchnęła ją z łóżka.
Ewa wstała na równe nogi. Ciepłe smugi krwi sączyły się po jej kolanach i łydkach. Od jednego zamachu zwinęła cztery rogi prześcieradła i wszystko brzemię wraz z niemowlęciem, łożyskiem i sznurem pępowiny porwała w ręce. Cicho na palcach podeszła do drzwi. W ciągu chwili nasłuchiwała. Przez uchyloną szparę patrzyła w sionkę. Było cicho. Wiatr sennie jęczał. Słyszała jedynie rozgłośne ciosy swego serca. Ujrzała podwórze. Leżało w cieniu domostwa. Światło księżyca stało na dachach, na ostrzach sztachet i płynęło przez parkan na ściany sąsiedniej posesyi.
Wybiegła. Nie wiedzieć kiedy, od jednego susa znalazła się na schodach, prowadzących do kloaki. Lekko wskazującym palcem odrzuciła haczyk. Weszła cicho, jak duch, bezszelestnemi nogami. — Ujrzała nagle przed rozwartemi oczyma, w ciemnym otworze grzązką i płynną powierzchnię. Powierzchnia cała zalana światłem miesięcznem. — Z cichym okrzykiem podniosła ręce i z tajną rozkoszą, z niezwalczoną siłą, z całej mocy rzuciła prześcieradło w otwór dołu. Nachyliła twarz i szpiegowała oczami, co się dzieje. Ujrzała, jak się płótno zwolna rozwarło, niby kielich olbrzymiego kwiatu nakrapiany wielkiemi plamami czarnej krwi. Malutkie rączki, podobne do pylników tulipana, prędko — prędko otwierały się i zamykały. Brzuszek wyprężył się. Małe kolanka zginały się raz wraz, coraz szybciej. Posłyszała żałosny krzyk, jakby podziemne stękanie. Wówczas, źgnięta zbójeckim nożem straszliwego żalu, rzuciła się głową w otwór, z wyciągniętemi rękami, żeby ratować.