Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

z rzeczy i spraw ciemnonocnych, cierpienie oswoić się, przywyknąć, pogodzić się i spocząć nie dało jej ani na chwilę.
Coprędzej gnało ją dalej. A gdy, upadłszy na ziemię, wbijała palce w grunt znany i zlewała go krwią łez, zaciskało sprzączki smyczy i wlokło ją zduszoną na śmierć, gdy trzpienie wbijają się w podżuchwowe gruczoły, a rzemień dławi gardziel.
Nieraz zdruzgotana na śmierć postanawiała, leżąc pod progiem szaleństwa, nie dać się światu. I cóż z tego, że będzie miała dziecko nieprawe z człowiekiem, który ją samą zostawił i gdzieś zagranicą przepadł? Rodziły przecie i rodzą młode dziewcząta dzieci, chodzą długo ciężarne, bezkształtne, rozdęte, a później wracają znowu do pięknego świata, widzą znowu oczyma bez i jaśmin, słyszą znowu wesołą muzykę i męski śmiech. Ubierała się staranniej, szła do magazynu, pracowała spokojnie, brała w siebie przemocą wesołość i spokój. Ale nagły poryw wymiotów wśród pracy, — spojrzenia śmiercionośnej ironii, ciskane przez koleżanki, — tłumna ich a najżywsza radość na widok jej strwożenia, — szept szczęścia wśród ich zastępu, gdy nie mogła ukryć, co się z nią dzieje i truchlała, — wszystko to wracało ją nazad do ziemi nieszczęścia. Porywał ją spazm wewnętrzny przed światem, wielka, ponad wszystko bojaźń prawa umówionego między ludźmi w ciągu wieków przeciwko ciężarnej dziewczynie.
Gonił ją licami śmiech kobiecy, który depce nogami i włóczy w błocie. Smagały ją zjadliwe a milczące spojrzenia. Trzepały się nad nią czarne skrzydła słów plugawej zniewagi. Biły ją po głowie kije drwin męskich,