Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/220

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

sama wbiegła do izby i o coś nagle zapytała. Doświadczyłem uczucia, jakbym się po dziecięcemu zachłysnął... Patrząc w ulice tego obcego, a tak swojskiego miasta, jakże zazdroszczę młodym ludziom, którzy prowadzą pod ręce śliczne kobiety, co idą dokądś, do tajemnych miejsc ich miłości!... Ja tylko jeden, wygnaniec, szukam w tłumach, czego oczy nie znajdą, patrzę z przeraźliwą ciekawością, widząc napewno, że nic tu niema. Oczy poszukujące znajdują tylko miejsce wygnania, bo każda rzecz i każde miejsce jest torturą dla żywych spojrzeń miłości.
Jeździłem dziś tramwajem elektrycznym na górę, do Fiesole. Z pomiędzy kęp cyprysów, z za róż i wistaryi wiosennych patrzyłem na Florencyę. Stary, odwieczny mur. Fale przypołudnika z kwiatami, jak nasz poczciwy, lubelski oset, przewalają się przez jego grzbiet, niby dzieci przez ręce i kolana ojca. Fale kwietne i zielone płyną, kapią, wiszą soplami, pełzają ku południowi. Gdybyś tu była! Miłość, mieszkająca w mem sercu, jest, jak cień: zjawia się nieoczekiwanie na rogach ulic, ukazuje się na gzemsach domów, siedzi smutna pod gałęziami drzew, — znika i znowu po chwili wraca.
Z każdej róży florenckiej, co się z muru zwiesza, czyha westchnienie za Tobą. Tęsknota daje poczucie oddalenia, poczucie obce ludziom anormalnym«. Wiecznie w tem uczuciu oddalenia jest coś nowego, coś nieznanego, nieustanna trwoga i, jak w muzyce, niezniszczalna energia. Umiałem dawniej żyć samą nienawiścią, być jak granat, naładowany japońskim prochem szimoze.