Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/186

    Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
    Ta strona została uwierzytelniona.

    Ewa, jak łachman na ciele żebraka od wichru, jak źdźbło na polu trzęsła się bez sił.
    — A żeby to wszystkie cholery azyatyckie! Leż pan spokojnie! Łokcie na kołdrze! Już przyjechała. Leżysz pan spokojnie? Łokcie...
    — Gdzie jest?
    — No, jest. Będziesz pan leżał bez ruchu?
    — Będę leżał.
    — Bez ruchu?
    — Bez ruchu.
    Doktór uchylił drzwi. Ewa weszła cicho, jak powiew wiatru, minęła pokój niesiona siłą nieznaną. Przyklękła obok łóżka, jakby na rozkaz. Rozpalona ręka spoczęła w jej włosach. Oczy toną we łzach i nic nie widzą. W jego oczach szerokich, ognistych — szczęście bez granic. Głos suchy, trudny, oddech chwytany.
    — Ewuś... Ewo... — szepce, — przepraszam... bardzo, nad życie... Miałem pojedynek z tym... draniem... Szczerbicem...
    — Mówić tyle! Żeby to!... Morowe powietrze... z temi pannami! — jęczy lekarz.
    — Bo ktoś wykradł twoje listy z mojego kuferka... Plotki w tym domu... Rozumiesz?
    — Nie mów, nie mów!
    — Już tylko... słowo... Odezwał się z kpinami w salonie. Trzasnąłem w pysk. Pojedynek. I tak mię... przeszył.
    — To nic, to nic! Wszystko będzie dobrze... — zwiastuje mu z błogosławioną słodyczą.
    — Nie będzie... dobrze...