Strona:PL Stefan Żeromski - Dzieje grzechu 01.djvu/134

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A nadewszystko wyrwać serce, wyrwać serce... A ci, coby mi dopomódz chcieli, — nie mogą. Jest to sprawa między mną, samą jedną i moim losem. Los wygrał sprawę. A ja moją dolę przegrałam. Jestem skazana... A cóż z tego, że nieszczęśliwy jest więzień skażany i litość budzi, kiedy osądzony jest i przeklęty?
W tej chwili, gdy tak szła, niosąc w sobie bezlitosne i miłosierne moce, co jak siostrzyczki za umarłą siostrzyczką płaczą, albo jak zbóje w karczmie wśród publicznych dziewek szydzą, znowu trafiła pamięcią jak gdyby w wybuchową minę w te słowa listu:
»Nigdy nie dotknąłem ustami ust Twoich, nie dotknąłem ustami nawet Twej ręki«.
Porwał ją krzyk i białowargi szept tych wyrazów, dwa symbole jednoznaczące niewątpliwej prawdy.
Ujrzała całą ich głębokość i ogrom, może bardziej niezmierny, niż go widział ten, co pisał.
— To prawda... — szeptała sobie, brodząc przez chichot, idąc wciąż w świat. — Nigdy nie dotknąłeś ustami moich ust. Ani ja twoich.
Za prawdą tą taiła się, jak hyena, chwila obłąkania z rozpaczy. Obrażała teraz Łukasza tysiącem krzywdzących podejrzeń i tysiącem posądzeń. Wbiegła w bramę jakiegoś domu i oparła o mur głowę, bo coś w tej głowie kipiało i paliło czaszkę, a myśli wysadzało, z kolein rozsądku. Wywinęło się znikąd, (wówczas, gdy tam stała), proste i rozumne marzenie o śmierci. A w marzeniu tem była słodycz — i ani cienia bezmysłu. Był to wyłom, którędy można wyjść z labiryntu potwornych ruin, szczelina, wskazywana przez dobrotliwą rękę ohydnego żebraka, co w rowie między po-